Oswajanie śmierci
Śmierć jest jednym z najtrudniejszych doświadczeń, z którą przychodzi nam się mierzyć na tym świecie. Nie lubimy myśleć, że umrzemy, kochamy życie i chcemy czerpać z jego uroków pełnymi garściami. Chcemy być panami i twórcami.
Często nowe technologie, postęp w medycynie, czy odkrycia naukowe, przekonują nas, że Boga nie ma, a przynajmniej, że człowiek jest tak genialny, że Boga nie potrzebuje lub, że jest jemu równy. Wydaje mam się, że wszystko zależy od nas i to my o wszystkim decydujemy, łącznie z tym, co jest dobre, a co złe.
Dążenie do posiadania coraz większych dóbr materialnych, do wygody i przyjemności zaciemnia nam pamięć, że jesteśmy stworzeni do czegoś więcej niż tylko posiadanie dóbr, zdrowia i komfortu psychicznego, że naszym celem jest nieustanne przekraczanie siebie, swojego egoizmu i swojego ja tu i teraz, poprzez dawanie, że zostaliśmy wezwani do uczestnictwa w życiu Boga, do przebywania z Panem w chwale.
Koronawirus i duża liczba zgonów, poczucie, że odchodzi jakieś pokolenie, na nowo każą nam zwrócić swój wzroku ku śmierci i pytać o sens życia, dla kogo i po co żyjemy, czy nasze życie kończy się tutaj czy dopiero zaczyna, to z Bogiem?
W liście do Rzymian czytamy. Żyjemy dla Pana i umieramy dla Pana i w życiu i śmierci należymy do Pana
I chociaż koronawirus przypomina nam, że wszyscy, umrzemy starzy, czy młodzi i konfrontuje współczesnego człowieka, zapatrzonego we własne możliwości z sytuacją kresu, skończoności, przypomina że granica istnieje, że śmierć jest nieunikniona, to czy na pewno jesteśmy skłonni zadać sobie trudne pytania: Kim jestem, dokąd zmierzam, czy istnieje rzeczywistość inna niż tu, a jeśli tak, to jak tam jest? Jak stanę przed obliczem Boga, co Mu powiem?
Nie wiem czy ktoś z czytelników kiedyś próbował rozmyślać o własnej śmierci? To przywraca właściwe proporcje rzeczy i spraw w naszym życiu, pomaga odnaleźć w sobie na nowo tęsknotę za Bogiem, za spotkaniem z Nim, twarzą w twarz...Oswajamy śmierć jako nieuniknioną konieczność.
I przypomnieć sobie, że śmierć została pokonana przez Chrystusa, nasze ciało umiera, lecz żyjemy w Bogu. To ta nadzieja pozwala nam zachować ufność, że Ci, którzy otwarli swe serce na Boga, będą oglądać Pana w chwale, a następnie zmartwychwstaną z duszą i ciałem.
Oswoić śmierć, w tym własną skończoność, lęk przed utratą tych, których kochamy, pozwala nam wiara, że Ci którzy odchodzą, chociaż fizycznie nas opuszczają, to duchem pozostają cięgle z nami.
Nasze życie ziemskie ma swój koniec i myślę, że Pan Jezus nie zapyta nas ile posiadałeś, jakie funkcje zajmowałeś, ilu miałeś przyjaciół. Kiedy staniemy przed Bogiem , samą miłością, wtedy zadamy sobie pytanie o miłość, wobec Boga i ludzi.
Myślę, że jak ktoś ma życie do niczego, to perspektywa śmierci jest mu całkiem miła, a nadzieja na spotkanie z Bogiem (i może w końcu zrozumienie tego, co się tu dzieje) napawa radością.
OdpowiedzUsuńA ja myślę, że niekoniecznie, bo mimo wszystko człowiek chce żyć, nawet jak ma kiepskie życie...Pozdrawiam sympatycznie.
Usuńznam paru, którzy nie chcą.
UsuńSzkoda
Usuńbo?
Usuń